coś wam opowiem…

A MOŻE NASZE ŻYCIE TOCZY SIĘ W SNACH,

 A TO, CO TAK BOLEŚNIE ODCZUWAMY, TO TYLKO SEN…?

CZĘŚĆ PIERWSZA

DZIEWCZYNKA

Jej światem są fantazje, domem kolorowe pudełka po zagranicznych lekarstwach, rodziną szmaciane lalki albo ludziki z plasteliny. Nie zna innych uczuć poza strachem, lękiem, smutkiem i tęsknotą. Nie wie jednak, za czym tak tęskni. Czasem skarży się Mamie, że nie czuje, że żyje, że jej „nie ma”. Mama nie potrafi jej pomóc.

„Nie ma jej” do dziś, nawet gdy ma 40 lat z okładem. Ale teraz to już ma nazwę. Depersonalizacja i derealizacja. Świat jest nadal fantazją, w dodatku za szybą. Czasem mleczną, przytłumiony. Nie boi się już tego uczucia, bo dzięki temu ma poczucie bezpiecznego dystansu do wszystkiego, co ją otacza i co się naokoło dzieje. Nie bardzo też ma ochotę się z tego leczyć, bo i po co, skoro jej z tym dobrze? Leczy tylko depresję, bo jest „depresyjnym borderem”; ma po 40 latach w końcu tak dobrane leczenie, że zaczyna dostrzegać piękno życia. Warto było czekać.

Ma 5 lat. Rodzice posyłają ją do przedszkola. Płacze, wyrywa się wszystkim, staje w kącie sali i mówi, że nie będzie tu się bawić i nie chce być z Tą Panią. Nikt nie wie, jak przekonać ją, żeby wyszła z kąta, żeby się uśmiechała. Krzyczą, proszą, próbują przekupić. W końcu zostawiają. Inna dziewczynka zaczyna płakać i Pani bierze ją na kolana, uspokaja. Ona patrzy i zazdrości. Też chce być tak tulona. To dla niej coś nowego. Patrzy jak zaczarowana. W końcu zaczyna się bawić z innymi dziećmi. Już dawno umie czytać, więc czasem Pani prosi ją, żeby poczytała dzieciom. Niedługo przynosi sobie do przedszkola książeczki z ćwiczeniami z pisania, bo lalki ją nudzą. Woli usiąść w kąciku i pisać. To bardziej zajmujące od domków dla lalek. Ona ma swój domek z kolorowych pudełek, w pokoju u rodziców.

Chce iść od razu do 3 klasy, śpiewać, grać na fortepianie i trenować gimnastykę. Marzy o karierze artystycznej, o rozwijaniu wyobraźni, o zawodowym bujaniu w obłokach. Chce być inna niż wszyscy wokół. Chce spokoju, stabilizacji, piękna. Domu z wielkich malowanych pudełek, niekoniecznie po zagranicznych lekach.

Gdy poszła do szkoły, jej pierwszą oceną była niedostateczna. Za nieodrobioną pracę domową. Ktoś ją podkablował, że napisała na przerwie. Coś runęło w jej pięknym świecie. Potem już pilnie odrabia prace. Potem zmienia klasę. I znowu się kłóci.                           

A potem wyjeżdża. Nie ma nawet 10 lat, gdy rodzice wysyłają ją na bardzo, bardzo długo… bardzo, bardzo daleko. Z innymi biednymi i nieprzystosowanymi dziećmi ze szkoły, żeby „nauczyły się życia”. Płacze codziennie, wyje i choruje. Chce wrócić, pisze setki listów do rodziców, żeby zabrali ją do domu i nie rozumie, dlaczego tego nie robią. W końcu znajduje pocieszenie u jednej Pani, która trzyma ją na spacerach za rękę, a wieczorami tuli, żeby spokojnie zasnęła. To znowu coś nowego i miłego. Gdy wróciła do domu, znowu płakała, ale tu już nikt jej nie pocieszał.

Ten wyjazd, organizowany wtedy przez szkoły podstawowe dla trzecioklasistów, to tzw biała szkoła. Myślę, że wtedy coś „przeskakuje” w głowie 10-letniej dziewczynki. Jej domek z kart rozsypuje się, a karty się gubią. Nie da się go już poskładać. Zaczyna się równia pochyła, niekończąca się depresja; dziecięca, młodzieńcza, dorosła. Syndrom porzucenia, trauma, z której nie wychodzi nawet jako dorosła kobieta. Nigdy nie dojrzała emocjonalnie, wieczne dziecko.

W czwartej klasie poznaje K. Siadają w jednej ławce, piszą wiersze i głupie dziecinne opowiadania. O duchach i innych fajnych rzeczach. Rysują fantastyczne plany okolicznych śmietników i podwórek, opuszczonych klatek schodowych, strychów i piwnic. Nazywają każde takie miejsce, a potem chodzą tam razem. To była świetna zabawa, jedne z najmilszych chwil w jej dzieciństwie. Samotne niebezpieczne wycieczki. Wtedy jeszcze nie było tylu zboczeńców, albo one nie wiedziały o ich istnieniu, bo wcale się nie bały włóczyć po śmietnikach i podwórkach. Tajemnicze ogródki, balkony, domy z rozpadającymi się drzwiami, z oknami bez szyb, ze spróchniałymi drewnianymi schodami w ciemność. Koty, myszy, gołębie, zardzewiałe balustradki balkonów. Wszystko ma swoją nazwę na ich planach. Wszystko ma swoją historię w ich wyobraźniach.

Wieczorami wywołują duchy i wspólnie czytają straszne historie. Noszą dzwony, mnóstwo koralików i długie włosy. Kilka razy coś kradną w sklepach, ale nigdy nikt ich nie łapie za rękę. Zbierają książki na śmietnikach. Uciekają ze szkoły, bo wciąż mają mało czasu na to wszystko, co chcą razem zrobić. Słuchają Beatlesów i Doorsów, są prawdziwymi dziećmi-kwiatami, niewinnymi, nierozkwitłymi jeszcze. Złote chwile, które już się nigdy nie powtórzą.

Oczywiście, że kocha rodziców. Na swój dziecięco-poważny sposób, ale woli być poza domem. Nie ma problemów z nauką. Lubi polski, francuski, matematykę i gimnastykę. Śpiewa w chórze, tańczy na apelach. Jest posłuszna, wesoła, lubiana. Nie cierpi chemii i fizyki, ale jakoś wszystko zalicza. Zaczynają pisać śmieszne historie o nauczycielach, parodie, dowcipy i zyskują popularność w klasie. Mają też swój tajemny zeszyt, w którym, zamiast gadać na lekcjach, piszą i rysują. Są inne niż reszta dzieciaków.

K. uczy się prywatnie angielskiego. Pewnego dnia pisze na jej dłoni „I want you”. Ona pyta, co to znaczy.

– Pragnę cię.

Nie rozumie tego do końca, ale zastyga w zamyśleniu. Mają po 12 lat. Po umyciu rąk po napisie nie zostaje ślad.

K. jest dziś poetką, wydaje kolejne tomiki i żyje w swoim świecie, stylizowanym na lata 50. Myślę, że wydaje jej się, że jest Sylvią Plath.

Razem podkochują się w chłopaku z klasy. K. może i poważnie. Ona, bo inne tak robią i pewnie tak trzeba w tym wieku. Owszem, ładną ma buzię i fajne ciuchy. Ale gdy usiadł z nią w jednej ławce na francuskim, czuje satysfakcję jedynie z tego, że on siedzi z nią a nie z inną. Zawsze była ambitna. A wtedy zazdrościły jej przecież wszystkie dziewczyny. Potem zazdrościły jeszcze na wycieczce, bo „zalecał się” do niej inny popularny chłopak. Ale jej nigdy na chłopakach nie zależało, tylko na uznaniu ludzi. Na akceptacji. Na tym, żeby właśnie jej zazdrościli. To dawało jej poczucie pewności, siły, własnej wartości. Bo nie miała tego w domu, ani nigdzie indziej. Była wtedy szczęśliwa.

Ten drugi chłopak wraca do niej po 25 latach i próbowali stworzyć związek. Bardzo mu zależało, ale ona właśnie rozstała się z dziewczyną po ośmiu latach. Nie wie, czego chce. W którą stronę iść. Było miło, pojechali razem tu i tam. Ale on pił. Miał świetną pracę, zarabiał kokosy, ale pił. A ona już nie piła.

Nie lubi wracać do domu. Tam jest ojciec. Jest matka. Babcia, siostra, brat. Każdy inny. Wybuchowa mieszanka charakterów. Ojciec – wymagający, porywczy, jednocześnie zakompleksiony i wyładowujący frustracje na rodzinie. Matka – poddana ojcu, słaba, nieszczęśliwa. Babcia – chora, zrezygnowana, wymagająca stałej opieki. Siostra choleryczka, nerwowa, płaczliwa. Brat 10 lat młodszy, zagubiony we wszystkim. I ona – najstarsza z rodzeństwa, a więc ponosząca większość odpowiedzialności, bo taka „dojrzała”, czyli musi być dojrzała. Przedwcześnie dojrzała. Trzeba zająć się babcią, dać dobry przykład bratu i siostrze, odrobić lekcje, nauczyć się, sprzątnąć, słuchać ojca, nie zostawić brudnego talerza na stole, zdjąć buty, włożyć kapcie, umyć wannę, odkurzyć, nie oglądać telewizji, iść do kościoła, być grzecznym, położyć babcię spać, zmienić pościel, wykąpać się, nie krzyczeć, nie iść już siku, bo rodzice się położyli i może chcą… wiecie co… a ich pokój jest przechodni, a tak bardzo chce się siku… nie wolno się dotykać bo to brzydkie i grzech, nie krzyczeć na siostrę, sprawdzić czy nauczyła się ortografii, czy pamięta słówka, przykryć brata, zasłonić okno, babcię wyprowadzić do ubikacji, uspokoić, zamknąć drzwi do rodziców, bo się obudzą, przepisać zaległe lekcje, uprać skarpetki, zebrać pranie, odkurzyć, zrobić obiad… Jest już zmęczona. Odlicza lata do dorosłego wieku. Ile jeszcze zostało? Dziesięć lat. Za dziesięć lat będzie dorosła, będzie mogła się wyprowadzić. Nareszcie…

Wydawałoby się, czego ona chce? Normalne życie, zwykłe obowiązki dziecka w tamtych czasach. Każde dziecko musi odrobić lekcje, posprzątać swój pokój, sprzątnąć talerz po jedzeniu. Każda starsza siostra dba o młodsze rodzeństwo. Każdy się myje i chodzi w kapciach. Ale nie każdy słyszy, że nie mieszka w hotelu, że nie jest u siebie, gdy nie sprzątnie okruszków ze stołu po śniadaniu. Nie każdemu 12-latkowi babcia chora na Alzheimera mówi, że tylko jemu ufa i tylko on może dać jej jeść, bo reszta rodziny na pewno chce ją otruć. Nie każde dziecko siedzi nad lekcjami z wrzeszczącym nad głową ojcem, że jesteś nieukiem, tłukiem i nawet do kopania rowów się nie nadajesz, bo właśnie dostałeś tróję z klasówki. Krzyki, groźby, zakazy i nakazy. Zamiast pochwał, dobrych słów i tzw pozytywnych wzmocnień. Robi różnicę?

Kilka razy wyjeżdża na wczasy. Pierwszy raz, gdy miała pięć lat. Pojechała z Mamą, bo siostra była malutka. Super było, pojechały do Szklarskiej Poręby i mieszkały w domu Konwalia 2. Było dobre jedzenie i spacery. Siostra płakała, gdy wychodziły wieczorem na pociąg, ale Mama powiedziała, że zaraz wrócą. Kłamała oczywiście, bo wróciły po dwóch albo trzech tygodniach. Ciekawe, jak sobie siostra poradziła. Pewnie tęskniła i płakała. Miała wtedy dwa latka.

Nigdy nie jeżdżą na wczasy razem, bo ktoś musi zostawać z babcią. Potem jeździ tylko ojciec z dziewczynkami. Zawsze w góry. Piją tam wody zdrojowe na wzmocnienie i spacerują po górach. Ojciec każe zapraszać na spacery ładną panią. Jest młoda i sympatyczna. Czasem pani ma też dzieci, z którymi dziewczynki się bawią. Czasem tata wychodzi wieczorem z pokoju, kiedy dzieci już śpią i rozmawia na korytarzu z tymi paniami. Na spacerach zbiera się bukowe orzechy w trójkątnych łupinach i się je zjada. Dobre są też owoce cisu, słodkie i czerwone, ale trzeba pamiętać o trującej pestce w środku, żeby wypluć. Przez takie wczasy zarywało się zawsze kawałek szkoły i to było też fajne. Resztę wakacji spędzało się na wsi.

Orzeszki bukowe i cis zbiera do tej pory, gdy tylko ma okazję. To smaki i zapachy dzieciństwa. Jedne z niewielu, które kojarzą jej się dobrze, z bezpieczeństwem.

Na wsi ma mnóstwo znajomych. Dopóki jest młodsza, woli towarzystwo chłopaków, bo lubi grać w piłkę. Potem bawią się wszyscy razem. W podchody, granie w gumę, skakanie na sianie w stodole, koszenie trawy, dojenie krów, karmienie kur, latanie na bosaka cały dzień. Świeże ciepłe jeszcze mleko, kanapki ze smalcem albo ze śmietaną i z cukrem, łażenie po drzewach. Kradną jabłka, rzucają nimi w pociągi i podkładają gwoździe na tory. Potem zbiera się takie spłaszczone i chowa do pudełka, albo do puszki po cukierkach. To były skarby. Nie ma domu, którego by nie odwiedziła, po cokolwiek. Szuka wrażeń nieustannie, wszędzie tylko nie u siebie. Bawi cudze dzieci, sprząta, pomaga, psoci i ucieka. Śpiewa piosenki starszym ludziom, przebiera się w stare peruki i chodzi w ubraniach ze strychu. Byle dziwniej, byle wciąż inaczej. Wiecznie pokaleczona i posiniaczona. Kiedyś obie z siostrą łapią grzybicę od kotów. Przez miesiąc nie mogą chodzić od ran na nogach. Ona pierwsza wyszła z tego. Zaraz ściągnęła do domu nowe koty. Nie mogła bez nich żyć. Biega po lesie i po cmentarzach. Wzrusza się na grobach dzieci. Zamyśla się nad starymi książkami. Boi się duchów. Druga babcia lubi ją straszyć i przez to nabiera dystansu do dorosłych, nie ufa im. Nie ufa bliskim, bo ją straszą i śmieją się z jej lęków. Niektórzy wujkowie chcą, żeby całować ich w usta. Nie cierpi wujków i boi się dorosłych mężczyzn. Wieczorami pisze, czyta, marzy, tworzy swój świat, wzbogacając go o nowe postaci, fikcyjne fantastyczne zdarzenia, gdzie wszystko było albo okropnie tragiczne, albo piękne do granic. Płacze albo śmieje się na głos, a nikt nie jej nie rozumie. Nawet rodzice uważają, że jest dziwna, ale nie martwi się tym. Jest na swój sposób szczęśliwa, chociaż dzieli to szczęście tylko ze sobą.

***

Zjadłam kajzerkę z masłem i kolejną herbatę na kolację. Nie mam ostatnio apetytu. Tata znowu krzyczał na babcię, ale to jak zwykle ona sprowokowała sprzeczkę. Oczywiście przeszło to zaraz w regularną kłótnię. Babcia nigdy nic nie rozumie, a tata szybko się denerwuje.

***

Dlaczego trzeba wydać masę pieniędzy na poznanie świata, w którym się żyje? Przecież świat nie należy do żadnego biura podróży, tylko do ludzi. Jest nasz wspólny i wszyscy ludzie powinni mieć do niego równe prawa. Nawet ubodzy, którzy nie mają dużo pieniędzy. Słucham właśnie Vangelisa, Podbicie raju. Cudowny film, cudowna muzyka.

***

Zgłupieć można w tym domu! Tata przed chwilą wydzierał się na mnie. Jak poszłam do pokoju, to babcia zaczęła płakać, że to wszystko przez nią, że jest dla nas ciężarem i powinna już umrzeć. Czemu ja muszę tego słuchać? Mam dopiero 13 lat! Potem mówiła, że jesteśmy dla niej tacy dobrzy. W końcu zadzwoniła do ciotki, swojej córki. Chciała ją zapytać, dlaczego w ogóle do niej nie dzwoni i nie pomaga jej, ale ciotki nie było, więc nawymyślała wujkowi. I tak w kółko. Ja naprawdę tu zwariuję niedługo.

Chciałabym walczyć o prawa Indian. Nie wiem tylko, co powinnam studiować…

CZĘŚĆ DRUGA

DZIEWCZYNA

Wczoraj skończyłam 18 lat. Mam kaca moralnego i po chlaniu. Ale bardziej tego pierwszego. Po chlaniu największy kac jest moralny. Fizyczne objawy da się jakoś opanować – woda z cytryną, dużo ibupromów, rzyganie, spanie. Ale dół, jaki po tym następuje, jest koszmarem. Czarną dziurą, która może nade mną wziąć górę na godzinę lub na tydzień. Nigdy tego nie wiem.

Nienawidzę picia, ale i tak to robię znowu, za parę dni albo jutro. Rodzice udają, że nie widzą, a może naprawdę nie widzą. Mam to gdzieś. W liceum płynę i jest mi z tym całkiem dobrze. Potem płynę (i nie tylko) jeszcze przez wiele lat.

W dzień urodzin poszłam z dziewczynami do Zielonej Gęsi, zaczęłam stawiać piwa. Po drugim piwie stwierdziłam, że podoba mi się jeden z facetów z zespołu śpiewającego tego wieczora w knajpie. Niestety było ich tylko dwóch, a nas cztery. Ten, który mi się podobał, miał oczywiście długie czarne włosy. Drugi był blondynem i miał fajny kowbojski kapelusz. W pewnym momencie ten czarny mówi ze sceny, że teraz będzie piosenka dla pewnej jubilatki, która kończy dziś 18 lat – piosenka dla Anki od Magdy, Marty, Moniki, Krzyśka i drugiego Krzyśka, dla ciebie Aniu itp. Nawet puścił mi oczko i zaśpiewali „Sweet Alabama”. Po kolejnych piwach sama poprosiłam o jakąś piosenkę. W końcu chłopaki dosiedli się do nas, ale szybko okazało się, że blondyn wybrał Martę, a czarny Magdę. Zostałam sama, upokorzona i zbyt pijana, żeby opuścić towarzystwo i pojechać do domu. W kiblu się pokłóciłyśmy, a ja się popłakałam i zarzygałam kabinę. Potem prawie tam zasnęłam. Nie chciałam do nich już wracać. W końcu ktoś mnie wyprowadził na zewnątrz i przyniósł herbatę. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu.

Ciąg dalszy być może nastąpi. Kiedyś, a może już niebawem.

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close